Recenzja filmu

Cud w Mediolanie (1951)
Vittorio De Sica
Emma Gramatica
Francesco Golisano

Mesjasz ze slumsów

Mistrzostwo De Siki polega na nieustannym igraniu z oczekiwaniami publiczności. Tam, gdzie spodziewa się ona soczystego dramatu, reżyser serwuje niespodziewanie chaplinowską z ducha komedię.
Po tym, jak "Złodzieje rowerów" skradli najważniejsze nagrody przemysłu filmowego (Oscar, Złoty Glob i BAFTA), reżyser Vittorio De Sica potrzebował aż trzech lat, by na nowo przywitać się z planem zdjęciowym. Choć w "Cudzie w Mediolanie" oko kamery jeszcze raz skierowane jest na włoskie niziny społeczne, sam film trudno byłoby wpisać w nurt neorealizmu, pod którego sztandarami De Sica odnosił pierwsze wielkie sukcesy. Fundamenty ekranowej rzeczywistości co rusz chwieją się bowiem pod wpływem zachodzących w niej fantastycznych zjawisk.



Baśnią zalatuje już początek filmu, w którym staruszka znajduje w grządce kapusty niemowlaka. Niewiele się zastanawiając, kobieta postanawia przygarnąć i usynowić chłopca. Po jej śmierci mały Toto kroczy samotnie za karawanem, poganiany przez zniecierpliwionego grabarza. W tej krótkiej scenie De Sice udało się zawrzeć poruszającą metaforę dziecięcego wyobcowania oraz samotności we wrogim świecie. Takich symbolicznych momentów – napisanych i zainscenizowanych ze zwięzłością godną wytrawnego telegrafisty – jest w "Cudzie w Mediolanie" znacznie, znacznie więcej.

Właściwa historia zaczyna się wraz z chwilą, gdy dorosły już Toto staje na czele kolonii żebraków zamieszkujących podmiejskie slumsy. Kiedy okazuje się, że tamtejsze ziemie skrywają bogate złoża ropy naftowej, biedota wchodzi w nieuchronny konflikt z lokalnym nababem. Mistrzostwo De Siki polega na nieustannym igraniu z oczekiwaniami publiczności. Tam, gdzie spodziewa się ona soczystego dramatu, reżyser serwuje niespodziewanie chaplinowską z ducha komedię. Tam, gdzie panuje sfera profanum, wkrada się sacrum. Współczucie miesza się z szyderczym śmiechem, a melodramat z krytyką społeczną.  Dla każdego coś pysznego.



Generalnie jak w wielu innych filmach Włocha gra warta jest wciąż tej samej świeczki. Bohaterom chodzi o zachowanie choć odrobiny godności w sytuacji, gdy doskwiera im głód, w oczy wieje mroźny wiatr, a na plecach czują jeszcze uderzenia policyjnych pałek. Jak śpiewają w jednej ze scen: Potrzebujemy domu, by móc w nim żyć i śnić. Potrzebujemy ziemi, by móc żyć i umrzeć też. Prosimy o parę butów, rajstopy i kromkę chleba. By móc uwierzyć w przyszłość, tego nam potrzeba. Niestety, jak wynika z nagrodzonego Złotą Palmą dzieła De Siki, aby te marzenia mogły się spełnić, potrzeba dosłownie cudu.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones